Autor „Wilków i orłów” wygłosił kiedyś znamienne zdanie: „Każde skurwysyństwo musi mieć jakieś granice”. Wypowiedział je sześć lat temu, zapytany o pewne aspekty związane z pisaniem tej powieści i ogólny pogląd na świat. Dziś by już tak lekko tego zdania nie wyartykułował, bo przekonał się, iż rzeczone skurwysyństwo wcale nie musi posiadać granic, a udowadniają to każdego dnia ci sami ludzie, którzy mienią się być zbawcami świata. Czy jednak istnieje jakiś kres podłości? Na to pytanie każdy musi sobie odpowiedzieć sam. Opowieść o wojnie w Czeczenii – wojnie utajonej, ukrywanej przez imperium, ale przez to jeszcze bardziej okrutnej – może, choć nie musi pomóc w odnalezieniu odpowiedzi. Bohaterowie, zarówno ci reprezentujący wielkie mocarstwo, jak i ci z niepokornego państewka, są jednakowo uwikłani w sieć, na którą składają się poczucie krzywdy, rozpacz, ból po stracie najbliższych, a przy tym honor, obowiązek i… wszelka możliwa podłość. Wojna jest straszna, wojna jest bezlitosna i doskonale potrafi wyrzeźbić człowieka na swój obraz i podobieństwo. Powieść „Wilki i orły” przestawia to brutalnie, bez zbędnych upiększeń i udawania, że może być inaczej.