Dawno temu na ziemi nastał burzliwy czas zmian. Wszyscy walczyli o tereny dla siebie: elfy o lasy, krasnoludy o podziemia, demony o wulkany. Ludzie jednak byli przeganiani z miejsca na miejsce. Zwrócili się więc o pomoc do niebios – wszyscy bogowie słyszeli te modlitwy, tylko Żywioły zostawały obojętne na cierpienie ludzkie. Gdy doszło do starcia między cieniem a światłem, dżinny zdecydowały się przeciwstawić bóstwom Żywiołów i wykraść ich Esencję – serce ziemi, potężne i niebezpieczne narzędzie. Żywioły, zagniewane postępkiem dżinnów, ukarały je oraz im podobnych i zapowiedziały, że jeśli świat ponownie ogarnie niszczycielski chaos, tchną swoje geny w Wybranych, mających przynieść śmierć wrogiej sile, jednocześnie mając nadzieję, że ludzka rasa okaże się zbyt słaba, by temu sprostać. Czas próby właśnie nadchodzi – zbliża się śmiertelne zagrożenie, a ziemię może uratować tylko siła czterech żywiołów, w których cała ludzkość pokłada wszelkie nadzieje.
Błyskawica, która przecięła niebo, rozbłysła kilka kilometrów od Kor-Hangu, jego królestwa. Mruknął zaintrygowany. Zobaczywszy krwawy ślad na nieboskłonie, pochylił się do przodu.
– Zatrzymaj się! – krzyknął do woźnicy i zeskoczył na ziemię. Wskazał toporem na niebo. – Co to ma być?
Gęste chmury zabarwiły się na czerwono. Plama ta, z początku niewielka, rozlewała się coraz bardziej. Gdzieś nad nią, gdzie krasnoludy nie mogły dojrzeć źródła, dochodziło do niekontrolowanych rozbłysków, barwiących chmury na jasnożółty odcień. Obserwujący to mieli wrażenie, że niebo płonie. Popatrzyli po sobie niepewnie i nie rozmawiając więcej, zawrócili swe wozy w stronę królestwa. Mieli nadzieję, że burza się nie powiększy.