Angielska proza w wieku XVIII zakwitła z niespodziewaną bujnością. Wydaje się, jakby tajne siły, które kierowały pisarzy poprzedniej epoki w dziedzinę powieści, doj¬rzały teraz naprawdę i zaczęły wydawać owoce. Na krótkiej przestrzeni czasu przeznaczo¬nej dla jednej generacji, pojawiły się arcydzieła, które stano¬wią chlubę powieści angielskiej.
Rzecz jednak znamienna, że kiedy dzisiaj spoglądamy na ten fenomenalny rozkwit pisarstwa tamtego czasu, to nie czterej wielcy twórcy, uznawani przez ówczesną krytykę za najwspanialszych (Richardson, Fielding, Smollett i Sterne) wysuwają się na pierwsze miejsce, jeśli chodzi o żywotność i poczytność, lecz dwaj inni pisarze, mianowicie Daniel Defoe, autor Robinsona Crusoe, i Oliver Goldsmith, autor Plebana z Wakefieldu.
To oni wygrali nagrodę wieczności, jaką jest pamięć ludzka, i gdy tamci sta¬nowią w dużej mierze zapomniane, zatopione grody, oni wystrzelają wysoko ponad toń czasu. Robinsona Crusoe czyta do dzisiaj każde dziecko. Pleban z Wakefieldu stanowi do dziś żelazny repertuar milionowych rzesz czytelniczych świata.
Jakże się to stało? Dzięki jakim zaletom Pleban z Wa¬kefieldu stawił czoło żywiołom czasu i żyje do dzisiaj w wyobraźni?
Przyczyna tkwi w głównej postaci utworu, w proboszczu z małej, imaginowanej osady w środkowej Anglii, doktorze Karolu Primrose, w którego autor tchnął tyle miłości, uczucia, życia i cnoty, tyle cierpliwości okazanej podczas ciężkich przejść i nieszczęść, że wyżłobiła w umy¬słach czytelników równie głębokie ślady jak biblijna opowieść Starego Testamentu o cierpliwym Hiobie, nawiedzanym klę¬skami z rozkazu Jahwe…